Strona 1 z 1

Anegdoty/opowiastki

: 7 kwie 2015, o 22:54
autor: Jadzia
Zainspirowana korespondencją z Panią Krystyną Łatasiewicz, postanowiłam utworzyć wątek, w którym możemy dzielić się krótkimi opowieściami, anegdotami związanymi z naszym miastem :)


Zapytałam Panią Krystynę o strajk szkolny w 1946 r., o który pytał @mzk: viewtopic.php?f=109&t=1065 Niestety, w tym temacie nie pomogła. Jednak napisała o wybrykach dwóch młodzieńców... :lol:

Wspomniany Jurek i Tadek mieli też na sumieniu młodzieńcze dowcipy typu - dorwali się do jakiegoś telefonu... Wujem Tadka był dr Stanisław Ch. Może skorzystali z jego telefonu. W każdym bądź razie podawali się za pracowników jakiejś ważnej instytucji i kazali odbierającemu telefon mierzyć długość kabla od słuchawki do gniazdka. Mieli z tego ubaw, bo /chyba/ większość robiła z powagą i szacunkiem do strony dzwoniącej... I jeszcze jakieś malowanie karykatur...

Rozmawiałyśmy/pisałyśmy o ul. Bałdowskiej. Podesłałam tę fotkę:
Obrazek

W zamian dostałam taką opowiastkę :lol:

Przesłała Pani fotkę z moich dawnych stron. Ten kiosk tam stał od dawien dawna. "Mój" kiosk - tam odkładano mi gazety. Pracowała nieżyjąca P. Marulewska z Czyżykowa. Gazety były rarytasem... te kolorowe. Dlatego, jak się chciało mieć "Przekrój", "Kobietę i Życie", czy "Misia" dla dzieci, trzeba było się uśmiechać do sprzedawczyń. Tam, gdzie obecnie kwiaciarnia Zaremby przy 30 Stycznia po wojnie był kiosk. Pamiętam, jak tata posyłał mnie po papierosy sprzedawane na sztuki. Kupowałam 3-5, nawet 10...

Kiedyś tata pracował w kolportażu prasy "Ruch". Opowiadał, że ogłoszono konkurs dla sprzedawców z kiosków - kto więcej sprzeda prasy codziennej. Sprzedawczyni z Gdańskiej, vis a vis kościoła, wygrała. I to ze sprzedaży "Trybuny Ludu". Bez jakichkolwiek skrępowań powiedziała... "No taka moja zasługa - obok przecież sklep rybny i kupujący muszą w coś te zakupione ryby zapakować." A owa gazeta miała wiele stron i ciut lepszy papier niż inne dzienniki.

Ubawiłam się. Taki tczewski Bareja :lol: :lol: :lol:

Re: Anegdoty/opowiastki

: 14 cze 2015, o 21:42
autor: Big Zbig
U schyłku funkcjonowania "Malinowa" na portierni bramy od strony Milen ( obecne skrzyżowanie ulicy Kwiatowej i Malinowskiej), można było okazyjnie (niedrogo) zakupić ogórki do kiszenia oraz pomidory. To tak na marginesie. W latach 90 na byłej części Malinowa położonej pomiędzy Milen i obecną ulicą Malinowską próbowano różnych sposobów szybkiego zarobku . Uprawiano tam czarną porzeczkę , którą po kilku latach zamieniono na drzewa czereśniowe. Jak wiadomo czereśnie to ulubiony przysmak szpaków. W związku z powyższym właściciel tego sadu zatrudniał w okresie dojrzewania owoców chłopaków, którzy na starym motocyklu (WFM - bez tłumika) jeździli pomiędzy drzewami i płoszyli ptaki. Efekt był taki, że szpaki z jednego końca sadu "przesiadały " się tam ,gdzie motocykl jeszcze nie dojechał. Jaki był z tego wymierny efekt nie wiem. Wiem tylko to, że sadu czereśniowego już od kilku lat nie ma.

Re: Anegdoty/opowiastki

: 14 lis 2016, o 00:51
autor: Big Zbig
Palenie tytoniu to bardzo szkodliwe dla zdrowia uzależnienie. Jak wielu mężczyzn również ja w nałóg ten wpadłem w wojsku. Podczas prac porządkowych lub ćwiczeń były tak zwane "przerwy na papierosa", z których korzystali "palacze". Nie palący nie mieli takiego przywileju. Ponadto częstowanie papierosem przełożonego dawało pewnego rodzaju "względy" w postaci lepszego traktowania lub szansy na przepustkę. Namiętnym palaczom nie wystarczał niewielki żołd, w związku z czym starano się o dodatkowe środki pisząc do domu "wzruszające" listy. Ja nie miałem takiego problemu, gdyż podczas służby na lotnisku w Bydgoszczy miałem o "rzut beretem" ciocię (siostrę ojca), emerytowaną siostrę zakonną, która zbierała wśród znajomych (głównie księży) papierosy dla bratanka. Pamiętam że były to ekskluzywne jak na żołnierza papierosy, takie jak : Płaskie, Piasty, Belwedery i jeszcze inne, których nazw nie pamiętam.
Po wojsku nie rzuciłem palenia . Pracując w Polmo trafiłem również w środowisko palaczy. Z tego okresu pamiętam, że w kiosku na terenie Fabryki ("stary zakład - przy odlewni) można było kupić "Sporty" po 10 sztuk w paczce. Jak nie było małych opakowań, miła pani sprzedawała pół dużej paczki ( 10 sztuk zawijanych w serwetkę), gdy nie starczało pieniędzy na całą.
Inne wspomnienia mające związek z tym uzależnieniem dotyczą okresu, gdy wraz z kolegą , jako pracownicy ZPNMR Tczew braliśmy udział w kursie z zakresu nieniszczących badań złączy spawanych , odbywających się na Politechnice Gdańskiej. Mianowicie podczas przerwy w zajęciach schodziliśmy do stołówki studenckiej na śniadanie. Podstawowym zestawem, zamawianym przez studentów i przez nas było następujące menu: kanapka, herbata i jeden wielbłąd. Pani wydająca posiłek bezbłędnie realizowała zamówienie ,kładąc na tacce oprócz produktów spożywczych jeden ekskluzywny papieros marki Camel, wypalony z wielką estymą po konsumpcji śniadania.
Pod presją żony oraz przez wzgląd na dzieci kilkakrotnie rzucałem palenie , aby w roku 1995 (styczeń) ostatecznie rozstać się z tym nałogiem.

Re: Anegdoty/opowiastki

: 7 sie 2017, o 17:03
autor: Big Zbig
Moją dzisiejszą opowieść zainspirował program telewizyjny dotyczący renowacji zabytkowych organów w jednym z kościołów. Piszczałki tych instrumentów zasilane są sprężonym powietrzem gromadzonym w głównym zbiorniku miechowym. Aby je napełniać i utrzymywać w odpowiednim położeniu, konieczna była praca dodatkowej osoby, zwanej kalikantem. Jego praca polegała na wprawianiu w ruch miechów pomocniczych poprzez różne mechanizmy (pedały dźwigniowe , dźwignie ręczne , lub układy korbowe).
Na początku lat 60, będąc ministrantem , często spełniałem rolę kalikanta, zwłaszcza podczas wieczornych nabożeństw majowych. Wybierano mnie, gdyż byłem wśród pozostałych ministrantów największy i dawałem gwarancję , że dotrwam do końca nabożeństwa. Kalikant nie miał łatwego zadania, gdyż między ścianą chóru i tylną obudową organów była przestrzeń około 60 cm . Stawałem nogami na pedałach dźwigniowych , natomiast rękoma trzymałem się specjalnych poręczy na obudowie. Nie była to czynność codzienna, gdyż organy były wyposażone w dmuchawę. Często jednak następowały wyłączenia prądu, stąd awaryjnie stawałem za organami. Nasz organista (ś.p. Zygfryd Piotrowski) lubił na koniec nabożeństw dać popis swojej wirtuozerii, co mnie jako kalikanta zmuszało do jeszcze bardziej wytężonej pracy. Zdarzały się przypadki, że w miechu zabrakło powietrza i klawiatura stawała się "niema" a zebrani w kościele ludzie musieli część pieśni śpiewać "a capella".

Re: Anegdoty/opowiastki

: 9 gru 2017, o 20:51
autor: Big Zbig
W latach 1979 - 1994 pracowałem w ZPNMR na Suchostrzygach. Z tego okresu zapamiętałem wiele zdarzeń zarówno podniosłych jak i humorystycznych. Przez długi czas wśród załogi krążyła następująca opowieść:
Pewnego razu kilku pracowników ( prawdopodobnie 3) stwierdziło, że pozostałe na placu magazynowym elementy przeznaczone do regeneracji wymagać będą większego nakładu pracy niż dotychczas (za te same pieniądze ) wskutek wcześniejszego wybierania "lepszych detali" z mniejszym zużyciem. W związku z tym postanowili pójść " na chorobowe"i udali się do doktora Eryka Zielińskiego ( "Erysia"), który znany był z niekonwencjonalnego stylu przyjmowania pacjentów. Panowie z ZPNMR po przybyciu do gabinetu zostali poproszeni przez doktora o wniesienie z parteru na piętro dosyć ciężkie szafy. Zrobili to ochoczo, licząc na załatwienie zwolnień lekarskich. Finał był wręcz odwrotny. Po wykonaniu swego zadania pracownicy otrzymali ostrą reprymendę w stylu :" Jak możecie wnieść tak ciężką szafę po schodach, to jesteście zdrowi jak byki i zwolnienia wam nie dam". Tak skończyła się wizyta u doktora Erysia .Na temat jego osoby po Tczewie krążyło jeszcze wiele innych opowieści i anegdot.
Przytoczę jeszcze jedną z nich, również mającą związek z pracownikami ZPNMR. Na początku lat 90 rozpoczęły się wyjazdy do pracy za granicę zwłaszcza do Niemiec. Potrzebne były stosowne badania lekarskie zwłaszcza do pracy na wysokości. W tym celu do doktora Zielińskiego udało się kilku pracowników . Podczas badań na stan równowagi (błędnika) jeden z pacjentów wyrżnął w szklaną szafkę, która uległa rozbiciu. Doktor tak "się wkurzył", że wygonił wszystkich i przedzwonił do dyrektora z pretensją : "Kto mi zapłaci za zniszczoną szafkę? Nie chcę więcej widzieć pracowników z ZPNMR-u".

Re: Anegdoty/opowiastki

: 12 maja 2019, o 20:32
autor: Big Zbig
Wśród ofiar II wojny światowej znaczny odsetek stanowiła kadra pedagogiczna, która jako elita intelektualna narodu polskiego poddana była szczególnej eksterminacji ze strony okupantów. Dlatego po jej zakończeniu starano się przywrócić system kształcenia na poziomie podstawowym, średnim i wyższym. Zorganizowano w tym celu skrócone, przyspieszone kształcenie nauczycieli. Jeden z nich uczył za moich czasów przedmiotów zawodowych , między innymi rysunku odręcznego i technicznego w Technikum Mechanicznym (lata 60 -te ). Uczniom którzy rozpoczynali edukację w tej szkole opowiadał zdarzenie , gdy sam kształcił się na nauczyciela w pierwszych latach powojennych. Mianowicie na zajęciach z rysunku odręcznego słuchacze , którzy posiadali różny stopień dotychczasowego wykształcenia zawodowego, mieli za zadanie narysowanie na tablicy okręgu jak najbardziej poprawnie. Wśród nich wyróżniał się kursant, który za każdym razem rysował prawie idealny okrąg (jak cyrklem) . Zdziwiony wykładowca w końcu zapytał, jakie ma wykształcenie i czym się dotychczas zajmował. W odpowiedzi usłyszał : W czasie okupacji byłem kataryniarzem .

Re: Anegdoty/opowiastki

: 1 wrz 2019, o 21:04
autor: Big Zbig
W kawalerskim będąc jeszcze stanie (przedpoborowym), bywałem uczestnikiem zabaw ,organizowanych w tzw. świetlicy kolejowej w Smętowie (już nieistniejącej). Bywało tam różnie, czasem wesoło i miło , częściej jednak dochodziło do tzw. drak, inicjowanych przez zazdrosnych o swe dziewczyny chłopaków z okolicznych miejscowości. Powodowało to nieraz konieczność interwencji organizatorów zabaw a nawet MO. Moi starsi koledzy opowiadali natomiast (prawdziwe a może zmyślone ) zdarzenie. Mianowicie w trakcie jednej z zabaw do sali wszedł starszy jegomość i od drzwi wołał :" Orkiestra sztop. Je tu moja Ana". A gdy z sali ktoś powiedział : "Je", to ojciec tego dziewczęcia rzekł : : "Ana do dom krowy doić a orkiestra dali grać!" Tak to drzewiej bywało.