To było w czasach, kiedy piaskownice były wielkości przecietnego parkingu, a okoliczne pieski sie tam nie załatwiały. Jeden z uczestników wywoływał jakieś państwo i rzucał kij. Wywołany biegł po kij, a reszta państw się rozpierzchała w różne strony. "Wywołane państwo" jak już podniósł kij, darł się na całe osiedle STOOOOOP i reszta musiała się zatrzymać. do tego państwa, do którego było najbliżej właściciel kijka mógł zrobić 3 duże kroki i raz splunąć (już kojarzysz, Zielu?), następnie rzucić kijkiem w tą osobę. Jak trafił to zabierał mu kawałek państwa, ale tylko tyle ile mógł "zagarnąć" stojąc na swoim terytorium. Jesssu, jaka to fajna zabawa była inna wersja "państwa miasta" była papierowa i się w nią grało na nudnych lekcjach.LukaszB pisze:Właśnie, czy tym kijem się nie rzucało? Ktoś wybierał państwo mówiąc .. i wybieram (tutaj nazwa) i rzucał kijem. Wylosowany biegł po kija, ale co robiła resztazielu pisze:Oj tak Polem gry była piaskownica. Nie pamiętam już dokładnie zasad. Coś mi świta, że rzucało się kijem, który służył też do zabierania terytoriów pozostałych graczy. Gra kojarzy mi się też ze splunięciami, tylko nie mogę sobie przypomnieć, do czego były one potrzebne...LukaszB pisze:Pamiętacie gre w państwa (chyba tak to się nazywało)? Pamiętam tylko że państwa były wyrysowane kijem na ziemi. Ktoś pamięta
Przerobiłam w dzieciństwie jeszcze: grykla (dwie wersje co najmniej), dwa ognie, makao na klatce schodowej, skakanie w gumę i dużą skakankę, odbijanie piłki od ściany bloku i przeskakiwanie przez nią (różne ćwiczenia przy tym się robiło), głupi jaś i pewnie wiele innych o których już nie pamiętam.