Konia z rzędem temu, kto na podstawie samego nazwiska, wyznania i miejsca urodzenia jest w stanie na 100% stwierdzić jakiej narodowości była dana osoba. W wielu przypadkach, dopiero konfrontacja z innymi dokumentami/relacjami świadków pozwala nam stwierdzić, że jakiś Hans Schulz, to Jasio Szulc, którego nawet w niemieckiej, wojennej szkole porządnie języka Goethego nie nauczono... Nie mówiąc już o tym, że nie widzę najmniejszego powodu, by ktokolwiek wzbraniał np. upamiętniania poległej w 1945 roku mojej rodzonej prababki, tylko dlatego, że była Niemką.Chris pisze:Jest też inna sprawa - jak przewidziano już wcześniej mogiła nie kryje samych Polaków. Są osoby nieznane, są Niemcy mieszkający w Tczewie i są uciekinierzy z Prus Wschodnich. Już widzę zamieszanie które może powstać po tym jak na tablicy pojawią się ich nazwiska jako ofiar nalotów. A nie umieszczać ich danych na pomniku tylko dlatego że nie są Polakami też byłoby niedopuszczalne. Ot, kolejna przeszkoda.
Natomiast nie przesadzał bym z tymi głosami oburzenia na władze. Do 1990 roku nie można było upamiętnić ofiar naszego "największego sojusznika" i za sukces należy uznać, że o tym wydarzeniu nie zapomniano. Później zaś "pracy było wiele, a robotników mało". De facto praktycznie każda tablica, czy inna forma upamiętnienia osób/wydarzeń z przeszłości w naszym mieście, która zaistniała w przeciągu ostatnich dwudziestu lat, narodziła się z czyjejś inicjatywy społecznej. Przypomnę tylko, że tak "oczywista" sprawa jak imienne, acz dalej symboliczne, upamiętnienie "zwykłych" ofiar II wojny w postaci tablicy w kościele NMP, powstało ledwie trzy lata temu. Doczekać się nie możemy imiennej listy ofiar Lasu Szpęgawskiego, choć pracownicy IPN--u mówią już o niej od pięciu lat.
Pamiętajmy, weryfikujmy dane, tablice stawiajmy, jak tylko pojawi się okazja. Bo wbrew pozorom, ważniejsza jest ludzka pamięć, niż jakakolwiek tablica, która z definicji ma jedynie tej pamięci pomagać...